czwartek, 31 stycznia 2013

Spotkanie z Indianinem Lakota

Jechałam rowerem. Telefon.
-jesteś pod lasem? wpadnij.
-skąd wiesz?masz satelitę szpiegowską?
-ha ha nie...wyczuwam cię
-zwariowałaś. podjadę do ciebie.myślę że za 20 min będę
Automatyczna brama otwiera się. wchodzę. szczeka pies. Gośka z uśmiechem na twarzy i z kawą wita mnie w progu.
-siadaj
-skąd wiedziałaś?
-chodzę na Szałasy Potów do takiego szamana  Indian Lakota
-i widzę że dobrze ci robi
-jutro jadę do niego. chcesz to cię zabiorę
-a ile kosztuje ta impreza?
-150
-ok to wpadnij
Wyruszyłyśmy z rana.Spakowałam bawełniany kostium i ręcznik. Jedziemy. nie do Canady, ale za Częstochowę. podjeżdżamy pod jednorodzinny domek z dużym ogrodem. mamy trudność z zaparkowaniem samochodu. wychodzi młody mężczyzna. kieruje nas dalej. wychodzimy. witają nas tacy na pozór normalni ludzie. Przechodzimy do ogrodu. wokół łąki a w oddali kościół z wielkim okrągłym blaszanym dachem.Z daleka wyglądał jak namiot tipi. Dzwonili na mszę. Dźwięk dzwonów był przeraźliwy, skrzeczący, głośny, jak z jakiegoś  horroru. Na końcu ogrodu paliło się ognisko, a w nim kamienie. gdy podeszłyśmy zobaczyłam skórami okryty namiot. przed nim ołtarz , a na nim czaszka z rogami jakiegoś zwierzęcia. z domku obok wyszła starsza, z rozpuszczonymi rudymi włosami ,kobieta. Przedstawiła się pokazała kolory. to było ważne w rytuałach w których miałam brać udział. Szaman miał ciepłe dobre oczy. uprzedził że wszystko co się tu dzieje jest tajemnicą. tak też szanując tą kulturę nie mogę opisać co się działo we wnętrzu tego namiotu. Rytuał Szałasu Potów trwał 7 godzin ... wewnątrz było bardzo gorąco, ale nie odczuwałam tej temperatury. potem krótkie przyjęcie i wróciłyśmy do Łodzi.Byłam pod wrażeniem, ale po jakimś czasie zapomniałam. Bardziej traktowałam to spotkanie, jako ciekawostkę, nie identyfikowałam się z tymi ludźmi. Byłam z nimi ale obok. Aż do pewnego dnia... budzę się , ale śpię i nie śpię. obok mnie siedzi piękny, z gołym gorsem w białym pióropuszu mężczyzna.
-no nie mogę...Indianin przyszedł do mnie!- wykrzyknęłam i zaraz się obudziłam
Dzwonię do Małgośki i opowiadam co mi się przydarzyło. Pyta się o szczegóły. Jak był ubrany
-no nie był ubrany, miał białe pióra, no taki pióropusz..
Zadzwoniła do szamana.
-a jak wyglądał ten pióropusz i w jakim wieku był  Indianin?
-nie stary ale starszy, a pióra lekko przechylone białe do tyłu
-on coś ci chce przekazać to szaman Indian Lakota. to nie był sen. to była wizja. wysłuchaj go następnym razem
-kurwa!j nie chcę następnego razu! Co ja teraz całe życie będę chodzić z Indianinem?!!-byłam przerażona...
Wyjechałam do na parę dni do Holandii.Zwiedzam miasto i patrzę na chodniku pod stopami  białe pióra. najpierw nie zauważyłam, nie skojarzyłam, idę dalej pióra, pojedyncze prowadzą do wielkiego drzewa w parku. pod nim coś stoi. podchodzę bliżej. przyglądam się. a tam kolorowa, gdzieś na metr wysoka rzeźba przedstawiająca Indianina. Uśmiechnęłam się. powiedziałam że jak będę wracać i ta rzeźba jeszcze będzie tu stała, to ją zabiorę. ale po godzinie  jej  już nie było.Dzwonię do Małgośki,
-czy to ma jakiś związek z poprzednią historią.?
-tak. on chciał cię obdarować. nie przyjęłaś prezentu
-no tak ...rzeczywiście.. nie gadaj mi takich głupot...ja za chwilę zwariuję
Wróciłam do domu. Ranek. Indianin. ale trochę dalej ode mnie
-jestem przerażona. jestem nie przygotowana. nie mogę tak funkcjonować. zaraz zamkną mnie w wariatkowie. wiem że to sen, no niech  ci będzie wizja, ale proszę cię odejdź.
Telefon. wybudziłam się. Słyszę głos Maryśki.
-ty... śniłaś mi się... że przyszłaś do mnie z jakimś Indianinem
-w białym pióropuszu, bez koszulki
-a skąd wiesz?
-no już dobrze...



Wirtualny

lubię celebrować chwile gdy otrzymuję wiadomość o d Ciebie









 
pochodzić trochę z Twoimi słowami, przemyśleć. Twoich słów jest  mniej, niż moich, dlatego inaczej muszę je czytać...Twoje wiadomości, czy wizyty na skypie są zawsze w odpowiednim momencie. Mają wpływ na moją rzeczywistość, ponieważ tak silnie na mnie działasz, stanowisz probierz moich życiowych decyzji. Nie ma w tym nic złego. Tak po prostu jest. Spontanicznie.

ale nie zapominam również, że jak na razie jesteś tylko wirtualny






i mam przeżywać życie  tak, jakby cię nie było... bo na przykład, jak teraz piszesz że planujesz w lipcu przylot do Europy, mogę mieć nadzieję że się spotkamy, ale u ciebie to nie jest takie pewne, bo nagle otrzymasz propozycję od swojego najserdeczniejszego przyjaciela, któremu tyle zawdzięczasz, że masz wybudować nową stację kosmiczną na księżycu i to takie pilne że musisz tam natychmiast lecieć. No i Ty polecisz, a mnie napiszesz: 
-Wiesz kochana z Księżyca lepiej wyglądasz i zobacz  jest nawet lepsza łączność internetowa.


piątek, 25 stycznia 2013

Ośle uczy

Plaża. Medytowałam. Prosiłam o mistrza. Był sierpień 2005 rok. Otworzyła mi się strona Czamma Ling. pojechałam do Wilgi.Raj. kolorowi ludzi. wspaniała atmosfera. nauki. co ten lam mówi? pomyślałam. on to chyba nie zna polskich kobiet. ja mu się oświecę w rok. wyjechałam. praktykowałam po 6 -8 godzin dziennie a za rok. pojechałam na następny retrit. Lama widzi mnie . uśmiecha się-transformacja-mówi. No tak było...tyle tylko , że pierwszy stopień oświecenia jakiego doznałam to taki, że moja głupota jest bezgraniczna, i że ośle uczy mam aż do samego nieba....taki był początek. Praktyka sprawiła że stałam się bezbronna ...moja skóra stała się wrażliwa jak u noworodka. myślałam że wszyscy przechodzą taki etap. nie rozumiałam dlaczego mnie odrzucają, denerwowałam się, jak to... ja praktykuję , chcę brać udział w retritach, chcę odpracowywać, a tu tak trudno się porozumieć...przestało być kolorowo...spadałam w dół..coraz mniej dawałam sobie radę z rzeczywistością, z rodziną. mimo to medytowałam dalej. wierzyłam, że przejdę kryzys. że to karma dojrzewa, wszystko się wokół mnie waliło.. a.potem Wojtek mi pomógł. zobaczył...to był punkt zwrotny..2010 rok już zaczęło być konstruktywnie...ale potem znalazłam innego lamę potem jeszcze innego. teraz studiuję szedrę. jestem spokojna i w środku coraz bardziej szczęśliwa.

czwartek, 24 stycznia 2013

Wyrocznia MO

Stawiasz pytanie, mówisz mantrę OM AH RA PA TSA NA DHI  i losujesz. wylosowałam nieźle- RA PA -Demona śmierci (wróżbę tę nazywa się ,,aktywnością, której rezultatem jest zniszczenie).
Jak iskra, którą gasi kropelka wody, tak wszystko co robisz jest niepoprawne i nieskuteczne, gdyż zamknięte w uścisku śmierci.
Potem zadałam pytanie jak mam z tego stanu wyjść i wylosowałam PA NA-Rosnące szczęście
Każde przedsięwzięcie zostanie uwieńczone sukcesem.
i losowałam cytat:
"Czas śmierci jest nieokreślony i podobnie jak skazaniec, którego wloką na szafot, z każdym krokiem przybliżasz się do śmierci. Kiedy zachowujesz w umyśle niedolę śmierci, staje się jasne, że wszelkie aktywności są przyczyną cierpienia, a zatem porzuć je. Odetnij wszystkie, nawet najdrobniejsze więzy i medytuj w samotności na remedium pustki. Nic nie pomoże ci w chwili śmierci, praktykuj więc Dharmę, ponieważ jest to twój najlepszy przyjaciel." — Guru Rinpocze

Zaskoczyło mnie , ale odzwierciedla to stan w którym jestem. taka lekka nutka dekadencji...nie będę tego tematu rozwijać, paplać się w błotku. Moja pierwsza część buddyjskiego imienia to Pema-lotos. Korzenie lotosu są w błocie, potem lotos przedziera się przez wody uczuć, by przedrzeć się na powierzchnię przestrzeni i rozwinąć w kwiat- całe moje imię to Lotos Światła Dharmy- Pema.

środa, 23 stycznia 2013

Nieodrobiona lekcja.

Śmierć przypomina o nieuchronności naszego życia.takie banalne zdanie.. Kuba...wydawałoby mi się że nie mam z nim związku, że ledwo się znaliśmy, a tak zasmuciła mnie jego śmierć.poszłam na pogrzeb. stypę.wróciły wspomnienia...to ci sami ludzie, którzy byli przy nim, opiekowali się nim , byli  i ze mną gdy umarł Maciek. poczułam niewyobrażalną wdzięczność. chciałam im to powiedzieć. jak wiele dla mnie znaczą, teraz, teraz gdy jeszcze jesteśmy. przecież ja również ich prawie nie znałam. zupełnie inni ludzie mi pomogli wyjść z tego dziwnego stanu jakim jest wdowieństwo, niż ci na których liczyłam. rodzina chciała mnie pogrzebać z mężem. robiła to dokładnie, systematycznie, bym umarła psychicznie.ledwo żyję ale jestem. rozmowy na cmentarzu. biały śnieg. cisza przy niewielkiej urnie i przyjaciele piękniejsi niż kwiaty na grobie. taka chwila gdzie słowa nie są ważne,komuś przeszkadzała ta cisza. brakowało mu mowy .podsumowania. mnie nie. była przestrzeń by każdy mógł przeżyć to po swojemu. wódeczka piersiówka krążyła. spotkanie w pracowni. stypa.zdjęcia z projektora. wspomnienia z Kubą, ale i z Maćkiem...upiłam się. wracałam autobusem. prawie przejechałam  przystanek. padłam w swoim łóżeczku. znieczuliłam się. usnęłam. ale rano się obudziłam. przemyślałam swoje decyzje.idę na biobsję.będę walczyć o swoje życie. różnymi metodami .równolegle.medycyną tradycyjną ,niekonwencjonalną, duchowo.To jest wyzwanie, jak będzie nie wiem, ale nie zarzucę sobie że nie walczyłam, że nie zrobiłam wszystkiego, co mogłam dla swojego życia zrobić. Zweryfikowałam związki. to uczuciowe zamieszanie.pogoń za miłością. to chore. otwieram się na codzienność.na szacunek do ludzi którzy są ze mną. do rodziny, która jest taka trudna. ale jestem z nimi.taka dziwna plątanina.mam tu swoje zadanie. nieodrobioną lekcję.

środa, 9 stycznia 2013

miałam sen fb

brodziłam w wodzie nad wodą unosiła się mgła wokół była śnieżna szadź na niebie krążył pasażerski samolot, zanurzałam sie powoli w wodzie nagle ktoś krzyknął -uważaj- obejrzałam sie za mną szli Musaka z Larym, a przede mną z wody wyrastały czarne metalowe stalaktyty, ostrożnie  przeszłam między nimi, samolot zawrócił i zaczął lądować na jeziorze, wtedy wsiadłam do drugiego samolotu. za sterem siedział Musaka. nie wiedziałam że potrafi prowadzić samolot, wznosiliśmy się do góry, był spokojny, uważny, tak jak zawszy gdy prowadził samochód...ale zakręcił i zaczął robić beczkę i wtedy dachowaliśmy na skarpie, wyszedł z samolotu, ja podziwiałam widok a on siedział na skrzydle i zaczął coś naprawiać- ale przygoda...a on śmiał sie -no i fajnie... zrobimy zdjęcie na fb.
zatelefonowała Magda
- siedzisz na skype?
-nie piszę bloga
-a kiedy robimy tego torta?
-zatelefonuję
-a co tam za laska ci napisała, że to nie dla niej
-ona ma cukrzycę, to mama Yeszowatego
-coś ty
-no tak , jestem z nią zaprzyjaźniona, on też często do mnie pisze , dzwoni, teraz mieszka w Łodzi z jakąś panią
-za zimno na namiot
-ale może zrobić iglo, dzisiaj mokry śnieg.

wtorek, 8 stycznia 2013

trawa wie że jestem kosa

Spotkałam się po latach z Antonio. długo rozmawialiśmy. jest z Ekwadoru. mieszka od 30 lat w Polsce. Gra i śpiewa w zespole latino. jesteśmy przyjaciółmi. lubię jego punkt widzenia. każdy naród inaczej traktuje kobiety. ten latynos akurat wie co to jest miłość. poza tym jest artystą. nigdy nie łączyło nas nic więcej poza przyjaźnią, a każde nasze spotkanie coś wnosiło w moje życie. jest wspaniałym słuchaczem, a ja niemożliwą gaduła. dlaczego tak gadam? jest to głęboka potrzeba znalezienia akceptacji, jak mała dziewczynka która psoci by zwrócić na siebie uwagę. wyższą formą tego zjawiska być może jest pisanie bloga, dzielenie sie swoimi przeżyciami, konfrontowanie. ja nic nie wiem . wiem coraz mniej i coraz bardziej się otwieram, ale żyję doświadczam , popełniam błędy , nie oglądam telewizji nie slucham wiadomości nie czytam gazet nie znam gwiazd które są na topie, od czasu do czasu oglądam filmy,, chodze na wystawy słucham muzyki...co ja piszę, przecież to nie portal randkowy... to niesamowite jaki ten świat jest mały. rozmawiałam wczoraj z Antonio i okazało się, że on zna Friderico! to było niesamowite!  po raz pierwszy spotkałam kogoś kto zna osobiście mój internetowy obiekt westchnień...było to 1980 roku Antonio spotkał go w Łodzi na obchodach dni latynoskich...nie byłam tam...cały czas mam wrażenie że gdzieś sie jednak spotkaliśmy z Friderico...Antonio powiedział mi coś co mnie zastanowiło, że Friderico miał tutaj rodzinę i palił trawę...niby nic w dzisiejszych czasach, ale ja cięta jestem na trawę, trawa wie że jestem kosa. ona też mnie nie lubi. mieliśmy wpadkę. przed Kaliską zapaliłam  popiłam piwem i padłam...kilka godzin moje ciało bylo oddzielone...widziałam słyszałam myślałam ale sparaliżowało mnie ,,napij się tej coca coli , napij się tej coca coli " co jakiś czas odzywał się głos przy mnie. nie zostawili mnie, siedzieli obok, czekali aż mi przejdzie, teraz wiem że wcale nie musiało przejść. na neurologi leżą takie warzywa, można leżeć nawet do końca życia. wtedy zobaczyłam całe swoje życie. gdzie jestem , co tu robię, co robia ci ludzie z ktorymi teraz jestem, co zrobię jak się uwolnie z tego stanu. Uwolniłam się! bylo to 7 lat temu. dotrzymałam słowa. nie zaciągnęłam się marychą. a czym się zaciągam? może klejem ha ha albo szamponem do włosów, no nie żartuję. idę się wykąpać.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Ogłaszam dień 7 .01 jako Międzynarodowe Święto Orgazmu

nie wiem co ja się tak przejęłam tą maleńką uwagą...może dlatego że była to moja była szefowa, a teraz jestem samotnym białym żaglem...jest może niebezpiecznie, ale ekscytująco...postanowiłam nie ograniczać się w moim SEL-u czyli w swobodnej ekspresji literackiej. i tak zmieniam imiona, teraz będę również kontekst, czas i nie koniecznie będą to tylko moje przeżycia, ale moich koleżanek... np napisałabym o ,,Kolekcji najwspanialszych orgazmów" , dlaczego nie kochanków? poniewaz te dwie rzeczy wcale nie muszą być ze sobą równe, jakkolwiek kompatybilne. Miłość, odczucie  indywidualne...różnie odczuwaną przez obojga partnerów chociaż w tej samej relacji. to takie oczywiste. a co dopiero z orgazmami?! dla faceta to czasami tylko rozładowanie. nazbiera mu się w zbiorniczku, no i trach. a kobieta...nie koniecznie, może też tak być. ma napięcie, ale orgazm, tak jak u mnie (ha ha ha wcale nie wiadomo czy u mnie, jesteśmy w SeP-ie) jest świętem. Fajne święto . dlaczego ludzie nie obchodzą ŚWIĘTA ORGAZMU a potem rocznica pierwszegpo orgazmu. orgazm to takie organoleptyczne słowo, bez względu na to co ono znaczy. wstydliwe. można brzydko kłamać, ale nie można mówić o orgaźmie przy stole. chociaż mnie się to akurat zdarzało, zwłaszcza po tym, jak umarł bardzo sławny lekarz ginekolog i prasa się o nim rozpisywała. znałam go. był moim sąsiadem. miał prywatny gabinet ginekologiczny w domu i były tam u niego dwie moje znajome... i co? facet miał bzika i swoim pacjentkom fundował na fotelu orgazm. powiedziały że był niezły ...
opowiedziałam tą historyjkę przy stole imieninowym u swojej teściowej. jedynie wujek Adam zamyślił się i powiedział ,,jest to możliwe".

Uprawiam SEL czyli swobodną ekspresję literacką

bez oceniania, bez poprawiania błądów bez interpunkcji końcówek . najważniejszy jest proces pisania...oczyszczenia się ze słów przeszłości... czy one są prawdziwe? nic nie jest przawdziwe i nie jest ważne ale jest ważne dla mnie, by zapanował w mojej duszy , świadomości spokój. nie mogę posprzątać piwnicy, a piwnica symbolizuje w feng shui podświadomość. ten blog jest moją piwnicą podświadomości. dlaczego w takim medium? dlaczego tak eksibicjionistycznie , taka rozbieranka...nie wiem ...tak mam...kocham ludzi...jeszcze nie wiem. tak czuję...kiedyś ludzie zostawiali znaki w jaskiniach, takie było medium, nikt im za to nie płacił. a ja jestem takim jaskiniowcem bloga i wiem , że nawet linie papilarne zostawiane w internecie kiedyś znikną , bo tak jak ze wszystkim... wszystko jest nietrwałe...nie musisz tego czytać...tu jest mała wolność-twojego wyboru, ale jak już czytasz , to nie oceniaj mnie, nie radź mi- dobre rady są wtedy, gdy o nie się zwracasz, inaczej jest to przekraczanie  granic drugiego człowieka. cenię to co zrobiliście dla mnie, ale teraz muszę już iść swoją drogą...

sobota, 5 stycznia 2013

rano mogę tego żałować, ale napiszę o niesamowitym orgaźmie

mój mąż był kochającym swoje dzieci człowiekiem, natomiast my razem żyliśmy jak w przedsiębiorstwie rodzinnym, każde z nas miało jakieś role, zadania. Po urodzeniu dzieci nigdy nie sypialiśmy razem. Spotykaliśmy się coraz rzadziej. W tym czasie seks dla mnie nie istniał. pogodziłam się z tym. Tak jak teraz nie istnieje, ale czy teraz godzę sie  z tym? mam świadomośc że jest taki okres w moim życiu, ale nie jestem zamknięta na miłość. po prostu widocznie nie jest to jeszcze czas by się mogła ona tak w pełni realizować.i już, natomiast wtedy było inaczej. myślałam ,że nie potrzebuję seksu, a to poczucie bezpieczeństwa i posiadanie rodziny uszczęśliwiało mnie na tyle że godziłam się z tym. moja matka twierdzi że rozmineliśmy się ze swoją miłością- i kiedy ja go kochałam, on mnie nie widział, gdy go przestałam kochać, próbował mnie odzyskać, kochał mnie, ale ja już nie potrafiłam do niego wrócić, mimo to byliśmy jeszcze 4 kolejne lata razem, dla dzieci, mieszkaliśmy pod jednym dachem... i w takiej oto emocjonalnej scenerii, zmywałam po obiedzie naczynia, równocześnie leciały wiadomości w radio i słyszę że przyjechał węgierski balet i mają grać historie o przyjaźni Czajkowskiego ze starszą od siebie kobietą. zatelefonowałam do Oli, czy by się z emną nie wybrała na ten balet. Zgodziła się. załatwiłyśmy opiekę do dzieci i poszłyśmy na balet. Wieczorem po spektaklu. weszłyśmy do DaDy. tam spotkałam Maćka. Siedział z Tomkiem i Małgosią przy stoliku. pił piwo. powiedział, że jego matka też tam była. spytał się jak nam się podobało, albo ja sama o tym opowiadałam, bo on siedział cały czas znudzony, tak jakby nie słuchał, ale w pewnym momencie się ożywił i powiedział, że jak koń i jeździec mężczyzna i kobieta są jednością . coś takiego powiedział, ale jego słowa też mnie obudziły. spytałam się go czy miał już swoją wystawę. on na to że nie i nie wiem dlaczego zaproponowałam mu że mu ją zrobię w starej fabryce. nigdy tego nie robiłam. umówiliśmy się w biurze mojego męża. pamiętam jak wszedł. Pomyślałam ,,wyciągnij mnie z tego". on podszedł do biurka mojego męża, usiadł , chwile przyglądał się fotografii z wizerunkiem dzieci...wstał. chcwile porozmawialiśmy, i poszliśmy oglądać fabrykę, te pomieszczenia gdzie chciałam mu zrobić wystawę...umówiliśmy się że przyjadę do niego i pokaże mi swoje obrazy. nie znałam sie na malarstwie, ale wydawało mi się że czuję. I tak jest do tej pory. Znam się na sztuce. to taki dar, wrażliwość.wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, poznawałam,,, Mój mąż poczuł pewien niepokój i zatelefonował do Oli, co ja takiego wymyśliłam z tą wystawą Maćka, ale ona uspokoiła go, że Maciek to pedał, czyli ładniej - homoseksualista. Ja też tak myślałam...ale mnie intrygował. nie przestawałam o nim myśleć. Hm...to trochę jak teraz,. też nie przestaję myśleć o Friderico...mimo że to tylko skype wirtualny świat...ale już niedługo będzie rok i to uczucie połączenia mnie nie opuszcza...Nie miałam nic przeciwko innej orientacji seksualnej. pamiętałam o moim najlepszym przyjacielu z liceum który był gejem. kochałam go bardzo i tak jest do tej pory. Przeżyliśmy wspaniałe chwile. Pamiętam w zimę stulecia zamknęli szkołę i przez tydzień mieszkaliśmy w trójkę razem. ja kuba i wojtek.uczyliśmy się do matury, wieczorami piliśmy koniak, spaliśmy razem , chodziliśmy nago. nie było w tym seksu, wiedziałam że rodzi się między chłopcami uczucie...po latach spotkaliśmy się. kuba żyje w stałym związku z mężczyzną, a wojtek jest jego kochankiem, ale ma żonę. ona chyba o tym nie wie...
Do Maćka pojechałam. Był milczący. w jego pokoju wisiała czarno biała mandala. podeszłam do niej . wyciągnęłam ręce i odczułam  tak jakby żyła...teraz stoi w moim pokoju, podchodzę do niej, czasami dotykam. ale ona już nie rozmawia ze mną, jest gdzieś indziej... wtedy było inaczej. byłam przejęta ładniej podekscytowana . ustaliliśmy plan działania. termin. sponsoring . katalog. spotykaliśmy się przez miesiąc. wszystko płynęło, układało się, poszłam do prezesa firmy, poprosiłam o sponsoring-powiedział ..chyba zwariowałem ale daję ci tą kasę. to było 50 milionów na stare pieniądze. poszliśmy z maćkiem do pijalni piwa. stała szafa grająca. ktoś puścił kawałek. piliśmy razem piwo i nagle w tej pijalni pełnej ludzi, nasze dłonie sięgające po szklanki z piwem przez przypadek spotkały się, spojrzeliśmy się sobie w oczy, siedział na przeciw mnie, nasze dłonie nie rozstawały się, poczułam dziką rozkosz połączenia,( nie internetowego) i zaczęłam falować, oddychać coraz mocniej, to był bar , po prostu speluna, a ja oddychałam coraz mocniej, on nie wypuszczał mnie z dłoni, patrzyliśmy się na siebie nieruchomym wzrokiem i nagle poleciały mi łzy, poczułam że napięcie ustępuje orgazmowi... w takim miejscu, wśród ludzi w knajpie zdradziłam swojego męża. potem wyszliśmy na piotrkowską, padał śnieg-kocham cię-mówił, ja też cię kocham. i myślałam ,,jakie to straszne-mam dwoje dzieci, męża i spotyka mnie miłość". Bo miłość jest jak śmierć,przychodzi nagle i jest bezwzględna-nie interesują ją okoliczności.........

Gdyby wtenczas mój pierwszy mąż socjolog zareagował byłabym być może do tej pory jego żoną

Miałam dysleksje. ledwo zdałam maturę z polskiego, robiłam błędy ortograficzne. moje mniej zdolne koleżanki kończyły studia, a ja wałęsałam się po świecie, jak ten wilczek z góralskiej bajki, który miał pretensje do Pana Boga i mówił ,, Panie Boze Panie Boze wsytkim zwiezentom ześ jakiś wikt przeznaczył tylko mnie wilckowi zadnego", ja nawet do tej pory się tak czasami czuję... Wyszłam za mąż, urodziłam dwoje dzieci i siedziałam w domu. Robiłam  pyszne obiadki  i któregoś dnia zamiast kapusty pekińskiej kupiłam piękne wydanie w niebieskiej okładce,, Filozofii" i gdyby wtenczas mój pierwszy mąż-socjolog zareagował , być może do tej pory byłabym jego żoną... ale on się jedynie uśmiechną i następnym razem z tego wydawnictwa sam mi kupił kolejne dwie książki Socjologię  i Psychologię. Potem ciekawość moja była coraz większa i większa, pochłaniałam po 20 książek na raz . szukałam czegoś...nie pamiętam czego. sensu istnienia? może, celu istnienia, nie... chciałam zrozumieć sen istnienia. tak sądzę. nie byłam osobą wierzącą, moi rodzice byli ateistami i wychowali mnie bez wiary. to dawało mi pewną wolność i nieskrępowanie w poszukiwaniach... i  dzisiaj w piwnicy znalazłam kartki  z tamtego czasu,  fragmenty pracy O Miłości. Było to zlecenie nielegalne. Moja sąsiadka obserwując moją pasję do zdobywania wiedzy zaproponowała mi pisanie prac magisterskich za pieniądze. Zgodziłam się.Chciałam się sprawdzić.Bawiło mnie to. Pisałam prace z psychologii, z filologii polskiej, a nawet z seksuologii. Ta ostatnia tak mi się spodobała, że profesor zaproponował studentce doktorat. Śmieszyło mnie to... wyobrażałam sobie tych dwoje ludzi, taką wyrafinowaną studentkę i tego profesora który dostrzegał w niej materiał na rewolucyjne teorie z dziedziny seksu... wtedy się wycofałam. nie nie  wtedy. przyszła do mnie przyjaciółka żebym jej pomogła napisać pracę magisterską, wtedy wymyśliłam taki temat, który mnie interesował...Była to dziedzina jogi. Beata ukończyła Akademię Muzyczną, chciałam by napisała pracę o zwichniętym barku Yeduhi Meduchina, który zagrażał jego karierze skrzypka. i o tym jak udał się za namową przyjaciół do  guru w Indiach i ćwiczeniami jogi przywrócono mu sprawność. W ten sposób uniknął operacji. Był to piękny projekt . Pracy która miała praktyczny aspekt profilaktyki, który chronił  skrzypków przed kontuzją stawu barkowego. Ale moja przyjaciółka nie napisała tej pracy. zrobiła badania w chórze i napisała pracę, którą polecił jej promotor. Zezłościło mnie to. Mając 36 lat poszłam na wieczorowe studia....To było fantastyczne. dyskutowałam z profesorami , dostawałam prawie same piątki z egzaminów i tam znalazłam panią profesor którą poprosiłam by poprowadziła moją pracę magisterską , o trochę innym temacie , ale również z jogi. po obronie zaproponowano mi pracę na uczelni, gdzie pracowałam kilka semestrów...